ROZDZIAŁ III - cd.
Tak jak już mówiłam, takie wyprawy, poza obserwacją ptaków,
owocują również obserwacją innych zwierząt. Sarny (Capreolus capreolus) prezentowały się tego dnia
wręcz doskonale.
Kto
tu kogo obserwuje? Coś mi się wydaje, że to one nas wywietrzyły.
Udało nam się kilkakrotnie dostrzec pojedyncze osobniki, jak
również stada składające się z 8-10 kopytnych. Nie byłam do końca pewna, kto
tu, tak
naprawdę, kogo obserwuje. Czy to my, czy może jednak to one przyglądają się z zaciekawieniem grupce homo sapiens.
Sarnie lustra widoczne z daleka, w pełnej krasie.
Chociaż nie było tego dokładnie widać, to mogłam sobie z
łatwością wyobrazić jak strzygą łyżkami (łyżki to uszy sarny), a ich chrapy
poruszają się rytmicznie, kiedy wietrzą. Słuch i węch to przecież najbardziej
wyostrzone zmysły tych jeleniowatych (Cervidae). Ich suknie
(sierść sarny) są o tej porze roku szarobrunatne, za to z niezwykle intensywną
bielą lustra na zadzie.
ROZDZIAŁ IV
Myszołowy czas powitać
Jak do tej pory gęsiowy zawrót głowy
nie nastąpił, a taki był przecież główny cel podróży. Wyprawa obfitowała za to
w szponiaste, z wyraźną przewagą myszołowa zwyczajnego (Buteo buteo).
Wstyd się przyznać, ale pierwszego myszołowa, którego spotkaliśmy w tym dniu na trasie, nie rozpoznałam. Dałam w tej materii okropną plamę.
Mogę oczywiście próbować się usprawiedliwiać, że odległość była zbyt duża, że
zauważyliśmy tego drapola z
szybko jadącego auta, bla bla bla… fakt jest jeden, otóż pomyliłam myszołowa z wroną siwą (Corvus cornix), pomimo jego wyraźnego ułożenia piór w kształcie
litery V na piersiach.
Tego popołudnia udało nam się odnotować jeszcze dwa dorosłe
osobniki myszołowa zwyczajnego i jednego młodego ptaka w szacie immaturalnej
(subadulturalnej).
Jeden
z napotkanych myszołowów w locie.
Mieliśmy też bliskie spotkanie z myszołowem włochatym (Buteo lagopus). Z uwagą
liczyliśmy prążki na jego ogonie - czy, aby nie ma ich tam za wielu - analizowaliśmy
kolor upierzenia oraz budowę. Wszystko po to, aby nie popełnić błędu w
oznaczaniu.
Mało brakowało, a przeoczylibyśmy
tego włochatka. Bartek zauważył go pierwszy, i to już z bardzo dużej
odległości. Sygnalizował nam to po drodze, tyle że my w tym czasie skupieni
byliśmy na wróblakach - trznadlach (Emberiza citrinella), które o tej porze roku miały zaledwie resztkę swojej
intensywnej żółci na głowie i piersi, oraz potrzeszczach (Miliaria calandra), a te z kolei,
swoim ubarwieniem przypominały skowronka (Alauda arvensis).
Wróblaki,
małe, szybkie, zwinne ptaszki. Czasami trudno jest policzyć, ile małych
pierzastych kulek ukryło się wśród gałęzi.
Całe szczęście, że w porę się
zreflektowaliśmy, bo szkoda byłoby takiego zacnego Jegomościa przeoczyć. Choć u
mnie do tej pory pozostał jakiś 1% wątpliwości. Nie udało nam się przecież
zobaczyć ciemnych plam na nadgarstkach, tak bardzo charakterystycznych dla
włochatego.
ROZDZIAŁ
V
Nowe znajomości
Zdołaliśmy
w końcu je wyśledzić. Nasze upragnione gęsi. Stado około 40 osobników. Będąc bardziej precyzyjnym, nie tyle to my je wyśledziliśmy,
co one ukazały nam się w swej łaskawości nad polami, po czym wylądowały. Gęgawy i
białoczelne rozsiadły się wygodnie na polu kukurydzy i upajały
poobiednią siestą. Niektóre z osobników odłączyły się od stada i żerowały
samotnie.
Jeden
z osobników postanowił żerować w odosobnieniu i nieco zbliżył się do nas.
Przy okazji buszowania po polach z
lunetą, wzbudziliśmy ciekawość jednego z mieszkańców, który wręcz nie mógł
nadziwić się opowieściom o gęsiach. Chętnie też zerknął
przez naszą machinę powiększająca. Po krótkiej rozmowie okazało się, że pan
Remigiusz jest początkującym aktorem i wziął udział w kilku telewizyjnych
produkcjach. Co prawda były to do tej pory tylko epizodyczne, małe role, ale
pasja widoczna w oczach pana Remigiusza była wielka. Trzymamy mocno kciuki za
naszego nowego znajomego!
ROZDZIAŁ VI
Z savoir vivre na
bakier
Po kilku godzinach w terenie
obraliśmy kurs na Wąsosz z nadzieją, że spotkamy tutaj jakiegoś
atrakcyjnego blaszkodzioba. Na jeziorze pływało kilka krzyżówek (Anas platyrhynchos), jakże
popularnych w naszym kraju przodków kaczki domowej.
Para dobrze wszystkim
znanych kaczek krzyżówek, częstych blaszkodziobych bywalców naszych parków,
kanałów i rozmaitych zbiorników wodnych
Oznaczyliśmy też kilka osobników
łabędzia niemego (Cygnus olor), który, wbrew
nazwie, wydaje kilka charakterystycznych odgłosów. Trochę zaparska, odrobinę
poburczy, umie też syczeć jak wąż, gdy jest bardzo zdenerwowany i wyczuwa
zagrożenie.
Dorosłe osobniki łabędzia niemego ma jeziorze.
Łabędź
niemy żerujący w polu, choć dla wielu z nas, przyzwyczajonych do widoku tego
blaszkodzioba na rzekach w mieście, takie zachowanie ptaka, może wydać się nieco
dziwne.
Humory nam dopisywały. Mogliśmy upajać
się otaczającym nas, cudownym widokiem i pooddychać świeżym, rześkim
powietrzem. Uwierzcie, chyba nic tak nie odpręża, w każdym razie ja po takim
wyjeździe czuję totalny reset w głowie i ładuję swoje wewnętrzne akumulatory. I
nawet chłód powietrza i zimny wiatr, wówczas nie przeszkadza.
Moje
wspomnienie z postoju w Wąsoszu. Szybko przerysowałam je na papier.
Po drodze Dawid przypomniał sobie - a
trzeba tu dodać, że Dejf - tak zwykło się mówić na naszego ornitologa, Dawida -
to niezwykle spontaniczny gość - otóż, przypomniał on sobie, że w Wąsoszu
mieszka jego koleżanka Ewa iiii… oczywiście natychmiast do niej zadzwonił. Co
prawda Ewa narzekała ostatnio, że kolega ją zaniedbują i kiedy pracuje w
okolicy nie odzywa się, no ale…
Po pierwsze, taka niezapowiedziana wizyta w niedzielne
popołudnie może nie być mile widziane. Sami rozumiecie, człowiek ma dzień wolny
od pracy, siedzi sobie spokojnie w starych, wyciągniętych dresach przed
telewizorem, popija kawkę… albo inny scenariusz, jest niedziela, zjechała się
rodzina na obiad itd. Sami rozumiecie, co mam na myśli. Po drugie, byliśmy
większą grupą, więc nie byłam do końca pewna, czy taki dziki nalot jest
wskazany. Skończyło się na bardzo miłym spotkaniu.
Takim kameralnym, domowym, przy gorącej herbacie z cytrynką i na zajadaniu czekoladek. Po raz kolejny
sprawdziła się moja stara teoria, że najlepsze spotkania, imprezy i wyjazdy,
muszą być spontaniczne.
Ewo, jeszcze
raz dziękujemy, że nas przygarnęłaś! J Muszę szczerze przyznać, że po kilku
godzinach w terenie w zimny lutowy dzień, taka herbatka u Ciebie smakowała wyśmienicie.
Reasumując, z savoir vivre pała, ale jakże było nam miło!!! J
ROZDZIAŁ VII
Optymistycznie, z
bielikiem
Mieliśmy teraz nadwyżkę energii i
mogliśmy dalej szukać szczęścia po polach. Po drodze kilka tych
małych, pierzastych szczęść nam nad głową przeleciało. Paszkoty (Turdus viscivorus) - często, zwłaszcza z dalekiej odległości można je pomylić
ze śpiewakiem (Turdus philomelos) - makolągwy (Carduelis cannabina), kolejne trznadle (Emberiza citrinella), potrzeszcze (Miliaria calandra), i jeszcze jeden myszołów zwyczajny (Buteo buteo) na dokładkę.
Dawid zdradził nam też miejsce gniazdowania krogulca (Accipiter nisus), a z oddali wietrzyło
nas kolejne stado saren.
Na
czele stada zobaczyliśmy dostojnego kozła (samiec sarny).
Ostatni
przystanek znajdował się w Lisim Ogonie, na stawach.
Panorama stawów
Tam spotkaliśmy pojedyncze czaple siwe (Ardea cinarea).
Czapla siwa, młody osobnik.
Czapla
to niezwykłe stworzenie, przypomina mi małego człowieczka. Zwłaszcza, kiedy stoi tak sobie
samotnie na jednej nodze, ze złożoną szyją.
Gniazduje często w koloniach,
nad jeziorami, zatokami, w trzcinach. Taka
ukryta-przyczajona - to dobre na nią określenie. Do czapli z pewnością jeszcze
kiedyś wrócimy.
Nad naszymi głowami przeleciał też piękny krogulec (Accipiter nisus),
a na deser swoją palczastą dłonią pomachał nam z przestworzy bielik (Haliaeetus albicilla).
To dobry znak. Może wkrótce w gnieździe bielika, w koronie
starego drzewa, coś się wykluje. J
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz