sobota, 28 maja 2016

Nad Biebrzą, cz. 2

WYPRAWA VII, "Nad Biebrzą", cz. 2



II.


Czy ktoś skarżył się, że mało mu było bocianów? Nie martwcie się, jeszcze je spotkamy, i to nie raz :) A tymczasem, wejdźmy na wieżę, aby obserwować teren z góry.
I nagle, na podmokłych, zielonych łąkach "zabieliło się"  i zobaczyliśmy łabędzie nieme (Cygnus olor) oraz czaple białe (Casmerodius albus), smukłe, dostojne, o śnieżnej szacie pięknie kontrastującej z soczystą zielenią okolicy.





W międzyczasie czarny przerywnik na niebie się pojawił. To Ciconia nigra (bocian czarny) przeleciał nad łąkami. No niestety, tym razem, zdjęciowo bezowocnie było :(
I tak obserwujemy sobie z wieży okolicę, obserwujemy, aż tu nagle zauważyliśmy dwie pliszki siwe (Motacilla alba) nerwowo krążące wokół nas, to podlatujące do wieży, a to odlatujące od niej. Ptaki na krótką chwilę przysiadały na dachu, by za moment znów gwałtowanie poderwać się do lotu.
Szybko zorientowaliśmy się, że pliszki miały w szczelinach drewnianego daszku młode. Po chwili usłyszeliśmy głos maluchów w gnieździe i najlepsza rzecz, jaką mogliśmy zrobić, to opuścić wieżę i dać tej pliszej rodzince trochę spokoju.
Oboje rodzice powracali do gniazda z dziobami pełnymi smakołyków dla swojego potomstwa. Jak myślicie, co tym razem pisklęta dostaną na obiad, hmm? Przyjrzyjmy się, i co my tam mamy w dziobie? Komar, mucha, a może jakiś chrząszcz? Myślę, że młode będą zadowolone i najedzone :)



Zeszliśmy z wieży i podążyliśmy dalej.


Po drodze wymieniliśmy uprzejmości z obcokrajowcami goszczącymi nad naszą malowniczą Biebrzą. Była więc okazja, aby podszkolić język angielski oraz podpytać, kto, kiedy i gdzie, jaki gatunek widział? Oj! Byłabym zapomniała, że trzeba jeszcze było zaspokoić podstawowe fizjologiczne potrzeby - nic co ludzkie nie jest nam przecież obce, prawda? I jak na życzenie, na naszej drodze pojawił się drewniany, swojski wychodek, bacznie strzeżony przez krowy.






Przyroda zaskakiwała nas na każdym kroku.  O! Choćby ten magiczny zakątek, którego nietuzinkowość nie pozwoliła nam przejść obojętnie, czy nie przyciąga też i Waszej uwagi?



Była godzina 9.30, kiedy po ponad pięciogodzinnej podróży wysiedliśmy z auta, cały dzień dopiero przed nami, a duży wór pozytywnych emocji już został zebrany. Nie mogliśmy wręcz doczekać się dalszego rozwoju wypadków.
Około godziny 11 do naszego "wora" mogliśmy dorzucić jeszcze szczygły (Carduelis carduelis), czerwonolice, ruchliwe stadko. Oto dwa osobniki ze wspomnianej ferajny, reszta tej kolorowej ptasiej ekipy była szybsza niż migawka w moim aparacie i żwawo mi umknęła.



A coż to takiego? Oczywiście, dmuchawce, latawce, wiatr, czyli mój nadbiebrzański świat :) A gwoli ścisłości Taraxacum officinale, czyli mniszek pospolity (lekarski), którego kwiatostany przekształcają się po zapyleniu w owocostany, zwane dmuchawcami. Przy okazji warto nadmienić, że ten cenny chwast był od wieków stosowany w medycynie i kosmetyce. Zbiera się i suszy zarówno pąki mniszka, liście, jak i korzenie. Więcej tejemnic mniszkowych nie zdradzę, jednak, ażeby Was zachęcić do zagłębienia się w tajemnice zielarstwa, powiem tylko, że mniszek może być pomocny w leczeniu chorób układu moczowego, nadciśnienia oraz cukrzycy.




To my sobie teraz w kwiatkach chwilę pohulamy. Do zobaczenia.

CDN.



środa, 25 maja 2016

Nad Biebrzą, cz.1

WYPRAWA VII, "Nad Biebrzą", cz. 1

I.

To była długo wyczekiwana wyprawa. Wyruszyliśmy o godzinie 4 nad ranem, w piątek...
Tak, to prawda, wszystko się zgadza i zazwyczaj w ten sposób rozpoczynam każdą z moich  opowieści, ale tym razem "przejdę do meritum" - jak to zwykł mawiać na każdej lekcji mój pan profesor od języka polskiego w liceum - bo choć podróż obfitowała w liczne mniej lub bardziej interesujące obserwacje, to wielka kumulacja, niczym w Lotto, rozpoczęła się zaraz po dotarciu nad Biebrzę. I to właśnie tam od razu się udamy.

Na dzień dobry, i to naprawdę bardzo dobry, odbyliśmy bliskie spotkanie z kszykiem - nie, nie, nie zrobiłam błędu ortograficznego, bowiem nie chodzi tu o "odgłos paszczowy" -  pozwólcie, że zacytuje tekst ze słynnego "Rejsu" Marka Piwowskiego - a o ptaka z rodziny bekasowatych, czyli  posiadaczy długich nóg i długich dziobów (doskonałych do sondowania), mieszkańców mokradeł i torfowisk. Ja nazywam kszyka (Gallinago gallinago) barankiem, dlaczego? Otóż kszyk nurkujący w locie tokowym wydaje głęboki, bębniący dźwięk, który nic innego nie przywodzi na myśl, jak tylko beczenie. A wszystko to za sprawą wibracji powietrza wokół skrajnych sterówek występujących w momencie, gdy ptak ostro nurkuje podczas lotu.
Nasz kszyk siedział sobie na słupku i, jak na ptaka żyjącego w ukryciu, dał się nam podejść bardzo blisko. Oto i on. Nasz mały "baranek'":)







Tak miłego powitania, i to w kilka sekund po opuszczeniu auta, nawet się nie spodziewaliśmy.

Każdy z Was na pewno kiedyś widział i jest w stanie rozpoznać bociana, nawet jeśli nie za bardzo interesuje się ptakami. Ten duży biało-czarny jegomość z czerwonym dziobem i nogami swym klekotem obwieszcza wiosnę. Ciconia ciconia, czyli bocian biały buduje ogromne gniazda z patyków na dachach domów i słupach telefonicznych. Przyznam się, że przez ostatnie tygodnie odczuwałam duży, jak ja to mówię, "bociani niedosyt", co prawda bociany w okolicach Bydgoszczy pojawiły się na początku marca i w tym roku obserwowałam już kilka z ich gniazd, jednak wciąż tych boćków było mi mało. Aż do tego piątku, kiedy to boćki otoczyły nas ze wszystkich stron - z góry, z boku, z prawa, z lewa, zewsząd na nas spoglądały.














To był prawdziwy bociany róg obfitości. I w tym momencie przypomnę Wam czas dzieciństwa i przedszkola taką oto przyśpiewką. Zaśpiewacie ze mną? :)

"Witaj boćku kle-kle,
Witaj nam bocianie!

Łąka ci szykuje,
Łąka ci szykuje
Żabki na śniadanie /x2

Kle-kle boćku, kle-kle
Usiądź na stodole

Chłopcy ci zrobili, chłopcy ci zrobili
Gniazdo w starym kole /x2

Kle-kle boćku, kle-kle
Witamy cię radzi

Gdy zza morza wrócisz,
Gdy zza morza wrócisz,
Wiosnę nam sprowadzisz /x2"

Śpiewaliście? Bo ja tak :)

Pozostajemy w swojskich, wiejskich klimatach. A przed nami łąki pełne krów. Widok krów bardzo mnie cieszy. Lubię je głaskać, lubie kiedy swoim chropowatych jęzorem liżą moją rękę. Jeśli ktoś w tym momencie stwierdzi, że to dziecinne, niedojrzałe, albo że jestem mieszczuchem i nigdy krowy nie widziałam, to odpowiem, że tak, owszem, to prawda, cieszę się z widoku tych zwierząt jak dziecko, a mieszczuchem też jestem, bo urodziałam się w mieści, moja babcia mieszkała w mieście, i nie wyjeżdżałam nigdy na wakacje do rodziny na wieś. Tylko że, to niczego nie zmienia.
Jedna rzecz mnie boli, świadomość, iż większość z tych krów nic dobrego, niestety, nie spotka, ale to już temat na osobną dyskusję...  A tymczasem spójrzcie w te krowie oczy, które bacznie nas obserwowały. Zwierzęta podążały za nami, jednocześnie przez cały czas zachowując bezpieczny dystans. Niektóre z nich ostrożnie podchodziły do nas, obwąchiwały i czasem dawały się pogłaskać. Nie mogłabym ich skrzywdzić, dlatego na moim talerzu już od wielu lat nie pojawia się, i zadbam o to, żeby nigdy się nie pojawił, żaden stek, befsztyk, czy schabowy. Do czego i Was zachęcam! :)

A teraz czas na mućki z biebrzańskich łąk. Poznajcie je:
Na pierwszym zdjęciu Gizelka, na kolejnym Józia, potem mamy Jutrzenkę i Mariankę. Widzimy też, jak na trawie odpoczywają: Krystyna i Filomena :) Taki babiniec tu mamy.










Pozostawiam Was z tymi łaciatymi kobitkami na zielonych łąkach. Do zobaczenia!

CDN.









wtorek, 17 maja 2016

Highway to Hel(L), cz.9

WYPRAWA VI, Highway to Hel(L), cz. 9




IX.

Przyznam szczerze, że tego dnia o poranku dość ciężko i długo się nam wstawało. Z małym opóźnieniem względem tego, co zaplanowaliśmy wczoraj, zeszliśmy na śniadanie. Nasze śniadanie było bardzo oryginalne i składało się z dwóch dań. Na pierwsze była zupa porowa - trochę się obawialiśmy jak o 6 rano zareagują nasze żołądki - a na  drugie pan Benedykt zaserwował jajecznicę ze zdrowych, wiejskich jaj na bekonie. Tej akurat nie jadłam, choć przyznam, że pachniało smakowicie,  bowiem już wiele lat temu zrezygnowałam z mięsa.
Rozgrzaliśmy brzuszki ciepłym posiłkiem, spakowaliśmy się, sprzątnęliśmy po sobie kuchnię i wyruszyliśmy do Kuźnicy. Ach! Zapomniałabym! Moje niezgrabne rączki, w międzyczasie, zalały herbatą ścianę i podłogę w kuchni. Na szczęście szybko ogarnęłam temat i wszystko ładnie się zmyło.
Gdy dojechaliśmy do Kuźnicy, na plaży powitały nas białe stateczki, czyli łabędzie nieme (Cygnus olor).




Z plaży szybko w las, wprost do obozu Akcji Bałtyckiej. Na porannym obchodzie zbyt wielu ptaków niestety nie było, zaobrączkowany został kos.
Pobyt w obozie i spotkanie ze starymi znajomymi był świetną okazją do tego, aby powspominać. Swoją historię opowiedział nam Dawid i niezły performance z tego wyszedł, a patrząc na zdjęcia poniżej chyba można nadać mu tytuł "Lecę, bo chcę" :)
A było to tak, posłuchajcie. Podczas jednego z obozów AB Dawid obrączkował ptaki. Jako pierwszego, z porannego obchodu, przyniesiono mu śpiewaka (Turdus philomelos). Dawid zaobrączkował go i rzekł: - Przynieś mi wiadomość powrotną :) I tutaj na chwilę się zatrzymamy, aby wszystkim tym, którzy nie są zbytnio zorientowani w temacie obrączkowania, szybko wyjaśnić cóż takiego ten termin oznacza. Otóż wiadomość ta dotyczy zaobrączkowanego osobnika (jak już Wam wspominałam, każda założona obrączka posiada niepowtarzalnym numer, kombinację liter i cyfr) i jego ponownego stwierdzenia w dowolnym punkcie na całym świecie. Taka "zwrotka" zawiera dane o gatunku, dacie i miejscu schwytania, płci, wieku oraz danych biometrycznych. Możemy w ten sposób dowiedzieć się, na przykład, ile kilometrów pokonał dany osobnik, jak długo żył, którędy wiodła jego wędrówka. Jeżeli zobaczycie kiedyś ptaka z obrączką, której numer uda się Wam odczytać, powiadomcie Stacją Ornitologiczną podając następujące dane:

 -  dokładny numer widoczny na obrączce,
 -  datę i miejsce znalezienia lub obserwacji,
 -  stan ptaka w chwili znalezienia (np. zdrowy, ranny, martwy)
 -  jeśli ptak jest martwy, wówczas podajemy możliwą przyczynę śmierci lub zranienia ptaka,
 -  informację o tym, co działo się z ptakiem po znalezieniu, gdzie przebywa
 -  gatunek ptaka, jeśli umiemy go określić.
 -  imię, nazwisko i adres kontaktowy.

Ale wróćmy do historii Dawida. Zaobraczkował śpiewaka, "przynieś mi wiadomość powrotną" - powiedział i wypuścił ptaka. I w tym momencie spójrzcie na zdjęcia poniżej, bowiem Dawid demonstruje właśnie, co wydarzyło się później.








Idąc tropem Dawida, widzimy jak okrąża on namiot, leci dalej prosto i kieruje się w stronę  sieci, dokładnie tak, jak tamtego pamiętnego dnia leciał krogulec (Accipiter nisus), który musnął Dawida skrzydłem, przeleciał pod linką namiotu tuż przy jego nodze i w ten sposób znalazł się w sieci. Wszystko wskazywało na to, że został on zaobrączkowany właśnie dzięki śpiewakowi, na którego postanowił zapolować. Taka oto historyja ;)

W Kuźnicy jeszcze trochę zabawiliśmy, udaliśmy się na plażę na kolejne obserwacje, liczyliśmy głównie na przelatujące drapole. Na parkingu przy plaży powitała nas pliszka siwa (Motacilla alba).





Jeśli zaś chodzi o inne gatunki, to w tym dniu, niestety, nie mieliśmy szczęścia. Za to morze dostarczyło nam wielu, pięknych widoków.







Jeszcze "mewolec" szybko śmignął mi przed obiektywem.


Zagadała do nas bogatka (Parus major).



A potem było już tylko wylegiwanie się na piasku, oczywiście cały czas z nadzieją na obserwacje.





Śmiechu, jak widać, było przy tym co niemiara. Lekka "głupawka" nas po prostu ogarnęła i bardzo miło, wspólnie spędziliśmy ten czas.
Ażeby maksymalnie wykorzystać nasz pobyt na Półwyspie Helskim, wybraliśmy się jeszcze w okolice Chałup. Nie myślcie sobie przypadkiem, że pojechaliśmy na najbardziej rozsławioną w Polsce plażę nudystów, nie tym razem, Moi Drodzy, heh... ;) Udaliśmy się na poszukiwania kolejnych ptaków... i mam tu oczywiście na myśli tylko i wyłącznie te skrzydlate, heh :P





Luneta na ramię i dalej w drogę, tym razem do Władysławowa, właśnie tam zaplanowaliśmy ostatni postój przed powrotem do Bydgoszczy. Słońce pięknie świeciło, a morze i niebo, aż raziło swym soczystym błękitem.







Zaobserwowaliśmy kilka gatunków mew  - właściwie to prawdziwi mewi nalot tam był - i ucztę kruka (Corvus corax). Na kruczą wyżerkę było sporo chętnych.





Ku mojej wielkiej uciesze, woda wyrzuciła na brzeg pióro nura czarnoszyjego (Gavia arctica), pióro o niezwykle długiej i grubej, charakterystycznej dudce.


Zanim opuściliśmy plażę we Władysławowie, Ola zabawiła się jeszcze w Atlasa - tytana z mitologii greckiej. Oto i ona :)



Ostatnie obserwacje przez lunetę. Opłacało się, bo dostrzegliśmy dziesiątki lodówek (Clangula hyemalis) w locie. Jak widać panowie są zadowoleni :)






A na koniec wprawy odbyły się oświadczyny. Ola otrzymała od Dawida zaręczynową muszelkę ;) heh...





I to już ostatni spacer po plaży, na koniec jeszcze pamiątkowe zdjęcie i czas wracać do domu.



 Od tego dnia nosimy miano Bandy Rudzika :) tak się ochrzciliśmy :)