czwartek, 14 lipca 2016

Nad Biebrzą, cz.6

WYPRAWA VII, "Nad Biebrzą", cz. 6


VI.

Dzień dobry, Drodzy Czytelnicy, długo mnie tutaj nie było, a to głównie z jednego powodu -  jerzykowy (Apus apus) sezon lęgowy w pełni, a spółdzielnie mieszkaniowe i administracje w moim mieście (mieszkam w Bydgoszczy) - pewnie podobnie zresztą jak  w Waszych miastach - jeżeli nawet, szczęśliwie, otrzymują  ekspertyzę ornitologiczna wykonaną prawidłowo, to lekceważą  zawarte w niej zalecenia zezwalając np. na rozstawienie rusztowań i w środku sezonu lęgowego ptaków objętych ochroną gatunkową ścisłą rozpoczynają prace budowlane. Działania takie uniemożliwiają  dolot do gniazd, karmienie piskląt, że  nie wspomnę już o sytuacjach, kiedy pisklęta zostają żywcem zamurowane w budynku,  a to nadal się zdarza.
Ja ciągle naiwnie mam nadzieję, że w końcu władze bydgoskich administracji pójdą po rozum do głowy i nauczą się choćby tego, że stosowanie się do zaleceń zaoszczędziłoby nerwów, czasu i pieniędzy wszystkim. Cieszy natomiast fakt, że coraz większa część ekspertyz wykonywane jest w Bydgoszczy prawidłowo i rzetelnie. Nadal jednak docierają do nas sygnały o bardzo wielu nieprawidłowościach, z którymi Towarzystwo Przyrodnicze "Kawka" i wiele innych osób, stara się skutecznie walczyć.
Nasza interwencja sprzed kilku dni dotyczyła jednej z zabytkowych kamienic w centrum miasta,  pomimo właściwie wykonanej przez ornitologa ekspertyzy, nie zastosowano się do zaleceń i w ubiegły czwartek na budynku pojawiły się rusztowania i siatki.
W pierwszej kolejności trzeba było wymóc na wykonawcy jak najszybsze  usunięcie siatek, bo nie trudno się przecież  domyślić, że ptaki, które próbowały dolecieć do gniazd wpadały prosto w siatkowe pułapki. Kolejna rzecz, to udokumentowanie, że ptaki na budynku gniazdują. Każdy, kto zajmuje się interwencjami wie, że bez dowodów nie mamy szans wstrzymać remontu. Szybko udało się nam jednak filmy nagrać i wykazać kilka czynnych gniazd jerzyka oraz wróbla.
W tym przypadku naprawdę nie było to trudne, miejsca gniazdowania były niezwykle oczywiste, na dodatek oznaczone odchodami, z widocznym, wystającym materiałem gniazdowy. Także to same ptaki bardzo nam pomogły.
W tej chwili sytuacja jest już, miejmy nadzieję, pod kontrolą. Nad budynkiem prowadzony jest nadzór ornitologiczny, górna część rusztowań bezpośrednio pod gniazdami została zdjęta zgodnie z zaleceniami. Aż miło było popatrzeć, jak swobodnie jerzyki mogły dolecieć do piskląt i jak się między sobą komunikowały.
Podczas każdej interwencji spotykam się z bardzo pozytywnymi reakcjami ze strony mieszkańców okolicznych budynków, którzy często dopytują, jak mają postępować, żeby podobna sytuacja nie zaistniała w przypadku ich kamienicy czy bloku. Niestety, zawsze znajdzie się grupa osób, bardzo wrogo do nas (interweniujących) nastawiona, nie będę tu pisać o szczegółach, bo to naprawdę nic przyjemnego, najsmutniejsze chyba jest to, że złośliwe komentarze można usłyszeć, na przykład z ust młodego ojca z dwójką dzieci... a to nie wróży dobrze na przyszłość.

Zawsze w obliczu takich przejawów ludzkiej głupoty i braku wrażliwości przypominają mi się pewne słowa:
"Dedicated to the last Wisconsin Passenger Pigeon shot at Babcock, sept.1899. This species became extinct through the avarice and thouhgtlessness of man".
To cytat widniejący na pomniku Gołębia Wędrownego znajdującym się  w parku w Wisconsin, przypominający o tym, że  gatunek ten wyginął z powodu zachłonności i bezmyślności człowieka.



Musiałam się tą informacją z Wami podzielić, bo każdy z Was też może mieć swój mały udział w ratowaniu życia, wystarczy że nie pozostaniecie obojętni i od czasu do czasu zwrócicie uwagę na to, co dzieje się na waszej ulicy.
No dobrze, nie będę Was już zamęczać interwencjami. Obiecałam przecież kolejną relację z ostatniej wyprawy nad Biebrzę, a więc ruszamy, komu w drogę, temu czas :)
Dzisiaj zatrzymamy się w samym Goniądzu, a to z racji odbywającego się tutaj IV. Zlotu Klubu Ptaków Polskich.
Goniądz - dwutysięczne miasto, małe, lecz wspaniałe. Można by rzec, że powstałe z popiołów po zniszczeniach (aż 80% uległo zniszczeniom), których doznało  podczas II wojny światowej.



W 2010 roku Goniądz trafił do Księgi Rekordów Guinnessa, bowiem w ramach Zlotu Klubu Ptaków Polskich ustanowiono tutaj rekord świata w kategorii największego obrazu zwierzęcia ułożonego z ludzi. 1311 uczestników Zlotu utworzyło na boisku sylwetkę bociana białego (Ciconia ciconia) :)

Najwidoczniej dumne z tego faktu bociany mogliśmy obserwowaliśmy z wieży obserwacyjnej w Goniądzu.




Sami chyba przyznacie, że widoki były bardzo miłe dla oka.




O! I nawet błotniak nam w kadr wleciał :)



Całe popołudnie spędziliśmy na zlocie, podczas którego Dawid, inicjator naszej wyprawy nad Biebrzę, poprowadził warsztaty z malowania pastelami. Oczywiście głównym tematem prac były ptaki :)
Wieczór spędziliśmy na bagnach :) oto kilka kadrów z odwiedzonych przez nas miejsc.







Tego przecudnej urody stworzenia nie potrafię rozpoznać, więc gdyby komuś wydał się znajomy i umiałby określić gatunek, to będę wdzięczna :)


A kim jest ten wędrowiec?



Ptaki śpiewały, widoki zachwycały, a komary żarły nas niemiłosiernie i fajnie było :) co najważniejsze, udało nam się zobaczyć z daleka klempę (samica łosia) w jej naturalnym środowisku, niezapomniany to był widok.




Szukaliśmy kukułki - nieee, tym razem nie chodzi mi o gatunek ptaka, ale o tę piękną roślinkę o gęstym, kolorowym kłosie na szczycie łodygi. Szukaliśmy i znaleźliśmy! Ku największej uciesze naszej Kasi :)
Wygląda na to, że ten egzemplarz to akurat Dactylorhiza maculata (kukułka plamista).


Jeszcze byśmy się pewnie trochę po tych bagnach powłóczyli, ale czekała na nas największa atrakcja tego dnia. Pisałam Wam, że nocowaliśmy "Pod Płomykówką", prawda? I to dosłownie, bowiem mieszkaliśmy w domu, którego dobrym duchem jest właśnie ta sowa - płomykówka (Tyto alba). Bartkowi trafił się nawet pokój z oknem znajdującym się pod otworem, z którego co wieczór sowa wylatywała na łowy.
Musielibyście nas zobaczyć, jak z głowami uniesionymi ku górze, tkwimy wieczorem pod otworem. Oczywiście ulokowaliśmy się tak, aby nie niepokoić płomykówki w jej siedlisku. W sumie, to my też czuliśmy się  obserwowani... przez Agę, która zasadziła się na nas z aparatem i takimi oto ognistymi kulami w nas celowała, heh...




Szybką kolację, a właściwie to chyba dopiero obiad był... (w terenie zawsze jest zbyt mało czasu na posiłek) w postaci pleśniaka Kasi wciągnęliśmy czekając na wylot tej niezwykłej sowy.
Robiło się coraz ciemniej,  coraz ciszej i nagle... zobaczyliśmy ją! I choć tylko przez krótką chwilę, to warto było na nią czekać. Przed wylotem rozejrzała się - tych oczu się nie zapomina - i bezszelestnie odleciała w kierunku lasu.
To był zaledwie moment, ale jakże cenny. Wylatującej po zmroku płomykówki nie udało się nam sfotografować, ale mogłam ją później narysować :)


Wieczór z płomykówką był naprawdę magiczny :)
Kiedy już emocje trochę opadły, zgodnie z tradycją naszych wspólnych wypraw, około godziny 23.00, zjedliśmy kolację.  Pyszny ryż z musem jabłkowym zaserwowany przez pana Benedykta :)

CDN.