poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Highway to Hel(L), cz.5

WYPRAWA VI, Highway to Hel(L), cz.5




V.


Minęła godzina 17 i po siedmiu godzinach spędzonych w terenie, postanowiliśmy w końcu udać się na naszą kwaterę. Noclegi mieliśmy zarezerwowane w Stacji Morskiej w Helu. Chcieliśmy zostawić bagaże, coś na szybko przekąsić i jeszcze przed zachodem słońca udać się do portu rybackiego na obserwacje. Nasz 10-osobowy pokój już na nas czekał. Niczym dzieciaki na koloniach zaczęliśmy wybierać co lepsze miejscówki do spania. Niektórzy woleli łóżko piętrowe, inni takie pod oknem, jeszcze inni to przy ścianie. Ja usadowiłam się przy ścianie, obok Agnieszki :) Zdjęliśmy terenowe buty - jak na całodniową wędrówkę, to nie było nawet najgorzej, jeśli wiecie co mam na myśli, hehehe... :P ubraliśmy kapciuszki, wypakowaliśmy niedojedzone w podróży kanapki na stół i klapnęliśmy. Okazało się, że sporo tych zapasów żywieniowych się zabrało, rozsiedliśmy się więc wygodnie przy stole stojącym naszego pokoju i wznieśliśmy symboliczny toast za naszą wyprawę oraz wszystkich jej uczestników. W szczególności zaś za zdrowie Olki, która w tym tygodniu obchodziła swoje 24 urodziny. Mieliśmy czym ten toast wznieść, ponieważ pan Benedykt, przygotowany na każdą ewentualność zabrał ze sobą domową nalewkę własnej roboty. Napój był to zacny, o niezwykłym aromacie i szlachetnym smaku. Niezwykłą moc ten sok z gumijagód posiadał :) Jednak to nie koniec niespodzianek, bowiem za sprawą Agnieszki na stole pojawiła się przepyszna babeczka, paluchy lizać, upieczona specjalnie na tę okazję przez Łukasza, męża Agi. Czasu na biesiadę nie było zbyt wiele, bowiem ptaki w porcie czekały. Zabraliśmy sprzęt i w drogę.
Jako pierwsze przywitały nas kormorany (Phalacrocorax carbo) i łabędzie nieme (Cygnus olor), a z oddali dochodziły nas głosy lodówek (Clangula hyemalis). Zapach ryb z kutrów rybackich świadczył o tym, że jesteśmy w porcie i dopełniał całości.
Niebo tuż przez zachodem słońca powoli zaczynało nabierać aksamitnych, ciepłych barw. Wiem, zabrzmiało niczym cytat z Harlequina, ale taka już ze mnie jest romantyczka. Było naprawdę
magicznie.





Jak widzicie, wzbudziliśmy zainteresowanie tubylców. A tak serio, to ten przemiły kociak, czaił się na rudziki (Erithacus rubecula). Widać, że w głowie obmyślał sprytny plan, i powiem Wam, że wiedzieliśmy jak skutecznie ten plan wprowadzał w życie. Co do tutejszych kotów, to ogromne z nich Garfieldy, wypasione w porcie na smacznych rybkach.




A propos rudzików, to mieliśmy ich tu istny nalot, i wszyscy Ci, którzy odczuwali niedosyt w obserwacjach tego gatunku, mogli te braki nadrobić. Trochę gorzej było z uchwyceniem tego żwawego ptaszka w obiektywie, taka to szybka i zwrotna ptaszyna. Mnie się udało :) Takie właśnie małe rudzikowe kuleczki-piłeczki, ku naszej uciesze buszowały pośród kamieni, drzew, na pomostach.






Po sesji rudzikowej odbyła się sesja łabędziowa. Samiec łabędzia niemego niezwykłej urody przez kilkanaście minut demonstrował nam swoje wdzięki. No, może nie tak do końca nam, a samicom i swoim konkurentom, ale my na tym skorzystaliśmy :)








Zachód słońca nas oczarował. Co więcej mogę powiedzieć? Słowa są chyba w tym momencie zbędne, popatrzcie!






W drodze powrotnej udokumentowaliśmy miejsce naszego pobytu. Oto Hel  - początek Polski.



Godzina 20. Powoli kiszki zaczynają nam marsza grać, brzuszek burczy i aż się kurczy... Naleweczka nas wcześniej rozgrzała, babeczka zapchała, doznania estetyczne sprawiły, że o głodzie chwilowo zapomnieliśmy, ale dłużej już chyba nie wytrzymamy. Szybki krokiem udaliśmy się do pobliskiego sklepu. Postanowiliśmy zaserwować sobie danie łatwe i szybkie w przygotowaniu, smaczne oraz tanie. Wypadło więc na makaron ze szpinakiem, czosnkiem i sosem serowym. Zadowoleni z zakupów, trzy paczki makaronu, dwie paczki szpinaku, główka czosnku, śmietana i serek topiony na sos, rozpoczęliśmy nasze kulinarne zmagania w kuchni.

Głodni wpadliśmy do kuchni i zaczęliśmy działać. Jak widać, mężczyzna w drugim planie lustruje kuchenne szafki w poszukiwaniu garnka. Panie w pierwszym planie odbywają aktualnie naradę, popijając herbatkę.




Tutaj widzimy już kolejny etap naszej pracy. I co my tu mamy? Otóż w jednym garnku znajduję się gotująca się już od kilkudziesięciu minut woda na makaron. Na patelni właśnie rozmrażany jest szpinak. Za chwilę dorzucimy do niego kilka ząbków czosnku, za którego siekanie i rozcieranie już za moment się zabiorę, jak tylko odłożę aparat.



W międzyczasie pan Benedykt zabrał się za przygotowywanie zupy porowo-serowej z pieczarkami na jutrzejszy obiad. Cała kuchni pachniała świeżo skrojonym porem. Będzie zupka, że aż palce lizać!!!




Czyżby na twarzy Oli malował się zachwyt nad naszymi dokonaniami?



Jednak dostrzegam też odrobinę zniecierpliwienia. - Jak długo jeszcze??!!



Rzecz w tym, że długo...
Czy zdarzyło Wam się kiedyś gotować makaron blisko dwie godziny. Nie? To posłuchajcie. Jak już wspomniałam, planowaliśmy zrobić obiad (a raczej już kolacje) szybko i sprawnie. Tyle że, jak się później okazało palnik na którym gotowaliśmy lekko nie domagał. Gotowaliśmy, gotowaliśmy i gotowaliśmy, a końca widać nie było. Woda zrobiła się ciepła, ale za nic nie mogliśmy  doprowadzić jej do wrzenia. Minęła prawie godzina zanim wrzuciliśmy do tej wody makaron, i kolejna, podczas której makaron raczej się parzył niżeli gotował. Niektórzy znawcy kuchni podają, że parzenie makaronu jest lepsze niż gotowanie, ale nie w tym przypadku. Szpinak był już dawny gotowy, sos serowy również. Tylko nie makaron... Jeśli ktoś z Was oglądał  komedię z 1972 roku w reżyserii Stanisława Barei, pt. "Poszukiwany, poszukiwana", w której główny bohater Stanisław Maria Rochowicz (w tej roli wystąpił Wojciech Pokora) nie radzi sobie z ugotowaniem makaronu, to może sobie wyobrazić, iż tak właśnie się wtedy czuliśmy. Koniec końców, "zhartowaliśmy" naszą brejkę, przelewając go zimną wodą i... o dziwo, nawet mu to pomogło. Szefów kuchni to raczej się już nas nie zrobi (chociaż wszystko to przecież wina palnika), ale obiadokolacja ostatecznie się odbyła - o godzinie 23 :), i było smacznie, naprawdę!



I oto, proszę Państwa, w naszej trzygwiazdkowej restauracji, zaserwowaliśmy danie główne. Nawet wzorek na talerzu się pojawił ;)


Po takim pełnym wrażeń dniu, szybko zasnęliśmy :)

CDN. 











piątek, 22 kwietnia 2016

Odrodzenie

Dzisiaj nie będę się rozpisywać, nie chcę, ponieważ słowa są tutaj zbędne. Chciałabym, żebyście nacieszyli się niezwykłymi widokami, które przez ostatnie dni mogłam podziwiać, żebyście docenili piękno i potęgę przyrody :)


Krzyżówka z pisklętami





Pisklę krzyżówki


Samica krzyżówki





Samica nurogęsi z pisklętami



Samiec pleszki




Samiec zięby


Samica zięby


Samiec zięby



Pliszka siwa



Samiec kosa



Samiec kowalika




Szczygieł



Samiec trznadla


Samiec wróbla


Samica wróbla



Samiec modraszki


Modraszki



Pełzacz leśny




Łyska





Kokoszka



Magnolia